Pobudka miała miejsce kilka minut po 7. Tym razem śniadanie było spokojniejsze i zdecydowanie lepsze niż to w Punta Arenas. Jajecznica była przygotowana zgodnie z oczekiwaniami, bez potrzeby upominania się o nią. Po godzinie 9 ruszyliśmy po odbiór samochodu, ale było z tym trochę zamieszania. Wynajęliśmy VW Virtus – model typowy dla krajów latynoamerykańskich. Poprzedni Nivus odpowiadał T-Crossowi, a teraz mamy odpowiednik Polo Sedan lub Skody Fabii. Kiedy dotarliśmy do wypożyczalni, okazało się, że auto, które miało być gotowe, miało uszkodzone koło (pana) i czekaliśmy na przygotowanie nowego samochodu, który dodatkowo musiał jeszcze przejść przez myjnię. Do tego wystąpiły problemy z autoryzacją karty, więc zrobili zdjęcie karty i wysłali je do centrali przez WhatsApp. (Grzegorz będzie blokował kartę po powrocie). Po prawie godzinie czekania w końcu udało się i wyjechaliśmy w stronę szlaków. Trasa dojazdowa była rewelacyjna – cała betonowa, a dookoła rozpościerały się widoki na ośnieżone szczyty. Było po prostu bajkowo. Podjechaliśmy do wejścia do parku, gdzie wstęp wynosił 11 400 CLP (można płacić kartą). Park ten jest znany z odkrycia szczątków prehistorycznego zwierzęcia – milodona, wielkiego ssaka, który już wyginął. Ruszyliśmy na szlak do Cueva Grande - największej jaskini z figurą milodona na wejście, a potem kierowaliśmy się do punktu widokowego Mirador Paleolago. Następnie odwiedziliśmy kolejną jaskinię Cueva del Medio. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku na trawie pod kamieniem, osłonięci od wiatru, ciesząc się słońcem i testując napoje na bazie słodu. Na końcu szlaku, przechodząc przez skalny łuk, dotarliśmy do Cueva Chica, a w drodze powrotnej do punktu Silla del Diablo. Cały szlak miał długość nieco ponad 9 km, które pokonaliśmy w 3 godziny. Po tej wędrówce ruszyliśmy do kolejnej atrakcji.