Pobudka była bardzo wcześnie bo już o 3:30. Nie traciliśmy czasu na śniadanie tylko szybko się spakowaliśmy i około 4 ruszyliśmy w kierunku parku. Po wczorajszych burzach nie było już śladu i niebo było bezchmurne. Zapowiadał się upalny dzień. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać wschód słońca. Pod bramą Malelane byliśmy o 5:15, a więc 15 minut przed otwarciem bram. Szybko kupiliśmy bilety w cenie 280 RND od osoby oraz mapę 40 RND. Przy okazji obowiązkowo podpisaliśmy papiery, że jesteśmy świadomi niebezpieczeństwa, że wjeżdżamy na własną odpowiedzialność. Po dopełnieniu tych formalności ruszyliśmy do parku wypatrywać zwierzęta. Najpierw pojechaliśmy na wschód wzdłuż rzeki Crocodile, ale ilość zwierząt nie powalała. Po jakimś czasie sytuacja się poprawiła i widzieliśmy żyrafy, kilka nosorożców, liczne impale, kilka antylop kudu. Udało nam się spotkać tuż przy drodze jednego słonia co bardzo nas ucieszyło. To był nasz pierwszy słoń. Niestety nie miał on parcia na szkło i szybko zniknął w krzakach. Przed 11 zjechaliśmy na krótki odpoczynek na kampie Lower Sabie. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy dalej tropić zwierzynę. Temperatura dochodziła do 46 stopni w cieniu. Tym razem jechaliśmy wzdłuż rzeki Sabie w kierunku kampu Skukuza. Nad rzeką i w okolicach spotkaliśmy naprawdę dużo słoni. Jeśli chodzi o te olbrzymy to czuliśmy się usatysfakcjonowani. Cały czas jednak nie trafiły nam się koty. Nie było lwów, lampartów ani gepardów. Zrobiliśmy się głodni więc zjechaliśmy na grill w kampie Skukuza w części dla gości dziennych. Niestety nie było tam przygotowanych urządzeń dla grilla węglowego tylko pod wykupione na miejscu grille gazowe. Na szczęście jakaś murzyńska rodzinka robiła sobie olbrzymiego grilla zaraz przy wjeździe do kampu. Grzecznie poprosiliśmy i udostępnili nam odrobinę miejsca na swoim ruszcie, tak w sam raz na nasze dwa steki. Po przerwie krążyliśmy jeszcze drogą pomiędzy Skukuza i Lower Sabie spotykając dużo słoni, goniące się małpy, hipopotamy, bawoły, zebry, żyrafy, nosorożce czy guźce. Oczywiście cały czas spotykaliśmy przeróżne antylopy; gnu, kudu, koby śniade (waterbuck) czy niezliczone ilości impali. Ponieważ bramy parku w listopadzie są zamykane o 18:30 i nie można go przekroczyć gdyż grozi to wysoką karą lub pewnie spędzeniem nocy w parku to zaczęliśmy się kierować do wyjazdu do bramy Numbi. Będąc już blisko bramy i mając jeszcze trochę minut do wyjazdu zrobiliśmy kilka pętli w okolicach bramy w nadziei, że trafimy na koty, ale niestety poza kilkoma zebrami i tęczą nic nam się nie trafiło. Wyjechaliśmy z parku około, 18:15, kilkanaście minut przed zamknięciem i po ponad godzinie drogi dotarliśmy na nasz nocleg gdzie oczywiście pochwaliliśmy się maszyny łowami. Przy okazji dopytaliśmy o to gdzie szukać lamparty, gepardy, lwy czy nosorożce czarne. Z tymi ostatnimi jest tak, że są bardzo płochliwe i np nasz gospodarz, który bywa w parku kilka razy w roku ostatni raz widział je dwa lata temu. Koty łatwiej spotkać, ale też trzeba mieć szczęście bo w ciągu dnia nie są aktywne i raczej tylko leżą o odpoczywają. Tak zakończył się ten dzień. Pełni wrażeń padliśmy spać bo jutro znowu wczesna pobudka.