Dziś nie było szaleństwa i wstawania o 5 rano. Tym razem pobudka była o 7 i pewnie wielu stwierdzi, że w wakacje ta godzina również jest z kosmosu. Z hotelu wyjechaliśmy przed 8 i kierowaliśmy się w stronę Hout Bay by odwiedzić wyspę fok. Po drodze zerkaliśmy jeszcze w stronę Table Mountain i jak się okazało bardzo dobrze, że poświeciliśmy na to czas. Okazało się, że w końcu góra nie jest pokryta chmurami. To był ten moment, na który czekaliśmy. Bez wahania zmieniliśmy plany, foki mogą poczekać. Buty do wspinaczki były w bagażniku więc już po chwili byliśmy przy dolnej stacji kolejki linowej prowadzącej na szczyt. Samochód zostawiliśmy na parkingu, który jak wszystkie do tej pory przy atrakcjach turystycznych był darmowy. Kwadrans po 8 ruszyliśmy na szlak. Najpierw było około 1km po płaskim wzdłuż drogi w kierunku wschodnim i wtedy zaczęło się właściwe podejście. Nie było trudne technicznie, bo było jak wchodzenie po schodach, ale non stop pod górę. Tak jakby kilka, a może kilkanaście razy z rzędu wejść po schodach na Empire State Building. Nam zajęło to prawie 2 godziny i byliśmy tym na maksa wyczerpani. Na szczęście u góry było już płasko i chodzenie było łatwiejsze. Na drogę powrotną wybraliśmy już kolejkę linową. Nasze kolana mogłyby nie przeżyć tego, a będą nam jeszcze potrzebne na kolejne dni podróży. Wagoniki kolejki linowej były bardzo ciekawe, obracały się dookoła osi dzięki czemu każdy miał widok na miał widok na panoramę 360 stopni. No może nie każdy bo do wagonika jednocześnie wchodziło 64 osoby, a dobry widok mieli Ci co stali przy oknach.