Pobudka była bardzo wcześnie i po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku Elm w Alpach. Po dojechaniu do celu, kupieniu skipassów wyjechaliśmy kolejką w góra. Ci co mieli zdrowe kolana jeździli na nartach lub desce. Reszta ograniczała się do spacerowania lub do zjeżdżenia na sankach co w wysokich górach naprawdę dawało sporą frajdę. Wchodzenie pod górę z sankami by po chwili z nich zjechać dawało w kość i naprawdę można było się przy tym nie tylko rozgrzać, ale też zmęczyć. Na koniec po wspólnym posiłku na górze w restauracji przy stoku wszyscy zjechali w dół. Część ekipy na desce, część kolejką, a my zrobiliśmy to na sankach. Zjechaliśmy prawie 500 m w dół, z 1480 m na 1020 m. Dystansowo pewnie było tego kilka kilometrów, prędkość momentami była bardzo wysoka i aż strach było pokonywać niektóre zakręty. Do tego twarde nieresorowany sanki mocno dały się w kość tej części ciała gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Kursowanie tak cały dzień góra dół góra dół to sport dla twardzieli. My zjechaliśmy tylko raz, co nam zajęło ponad pół godziny. Po tych atrakcjach wróciliśmy do Eschenz niestety z dodatkowymi przygodami w postaci zrobionego zdjęcia przez fotoradar.