Przed dworcem Viazul już czekał na nas chłopak z kartką z naszymi imionami: Karolina i Marfin. Trinidad jest bardzo małym miastem, a do tego dworzec autobusowy jest bardzo blisko centrum. W związku z tym nie musieliśmy korzystać z taksówki tylko pieszo pokonaliśmy ostatnie kilkaset metrów do naszej casa. Tym razem adres casy zgadzał się z tym, pod który chcieliśmy trafić. Nikt nie sprzedał naszych danych innym właścicielom by ściągnąć nas pod inny adres. Casa tak jak opisywał Ofir okazała się bardzo przyjemna. W zasadzie było to odrębne mieszkanie, a nie pokój dla turystów. Do naszej dyspozycji był pokój dzienny, duża sypialnia, kuchnia, duża łazienka i taras. Rozpoczęliśmy rozmowy o cenie za nocleg tutaj. Targowanie rozpoczęło się od 25 CUC (śniadanie 5 CUC za parę, obiad 5-8 CUC od osoby zależnie od tego co się wybierze). Mając informację od Ofira, że on spał tutaj za 15 CUC to taka była nasza pierwsza propozycja. Nasze umiejętności w targowaniu się pozwoliły na uzgodnienie kwoty 20 CUC ze śniadaniem. Trochę więcej niż Ofir, ale on pochodzi z Izraela więc ma targowanie się we krwi. W tej casa podobnie jak w każdej na Kubie mieliśmy do dyspozycji ręczniki i papier toaletowy, było też mydło co nie w każdej casa się zdarzało. Za każdym razem był prysznic z ciepłą wodą więc jeśli o to chodzi to nie ma co narzekać.