Nie będziemy ukrywać, że ten lot zdecydowanie nam się dłużył. Zresztą trudno by było inaczej podczas lotu trwającego 10.5 godziny. Do tego to jedzenie, które w samolotach nie zawsze powala na ziemię. Posłuchaliśmy muzyki, pooglądaliśmy filmy. Droga była odrobinę wyboista, ale to pewnie efekt ostatnich huraganów w tym rejonie :) W każdym razie około 16:30 miejscowego czasu wylądowaliśmy na amerykańskiej ziemi. Nasze pierwsze kroki musieliśmy skierować w stronę urzędu imigracyjnego, gdzie po odstaniu w kolejce, kilku szybkich pytaniach, zebraniu odcisków wszystkich palców (na szczęście stopy sobie odpuścili) otrzymaliśmy półroczne prawo pobytu w USA. Szybko odebraliśmy komplet bagaży i wyruszyliśmy w kierunku centrum "Rent a Car". Niestety jak to ostatnio na lotniskach bywa znajdowało się ono na końcu świata. Najpierw musieliśmy drałować z bagażami ładny kawał po terminalu. Następnie skorzystać z kolejki, która wywiozła nas do zupełnie innego budynku na drugim końcu lotniska. Tam znowu czekała na nas, na szczęście krótka kolejka i już po 30 minutach mieliśmy w ręce kluczyki do naszego Chevroleta Sonic. W trakcie wynajmowania samochodu dowiedzieliśmy się niestety, że auta wynajęte z Sixt'a nie mogą opuszczać Florydy. W związku z tym prawdopodobnie będziemy musieli zweryfikować nasze plany związane z odwiedzeniem Nowego orleanu. Wielka szkoda bo bardzo nam zależało. Jednak co Hertz to Hertz, tam nie było takich problemów. W końcu mogliśmy opuścić lotnisko. Na zewnątrz przywitała nas gorąco. Nie było tropików, ale temperatury rzędu 25-28 stopni są dla nas w sam raz. Szybko zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w stronę Stuart, które jest naszą bazą na Florydzie. Tutaj mamy do dyspozycji domek z którego będziemy wyruszać zwiedzać wszelkie atrakcje Florydy.