Zanim wystartowaliśmy już były przygody. W Continentalu bo takimi liniami lecieliśmy płaci się extra 25$ za bagaż główny. Ponieważ większość pasażerów aby oszczędzić ogranicza się do bagażu podręcznego (szczególnie, że może on ważyć aż 18kg) to zanim jeszcze weszliśmy na pokład już była informacja, że nie ma miejsc w lukach bagażowych na bagaż podręczny, więc zanim na dobre wsiedliśmy już były niespodzianki. Okazało się, że to nie jedyne niespodzianki tego dnia jakie zaserwował nam Continental. Lot trwał ponad 6 godzin, a nie było posiłków w cenie, nie było też dostępu do rozrywki (filmy, muzyka, itp). Za wszystko trzeba było ekstra płacić. Więc jeśli o to chodzi to nie polecamy tych linii. Jedyny plus był taki, że mimo opóźnionego startu udało się nadrobić te pół godziny w trakcie. W każdym razie wreszcie po 6 godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w San Francisco. Jak wiadomo San Francisco z trzech stron otacza woda. Podobnie jest z lotniskiem, więc lądując ma się wrażenie, że pilot próbuje posadzić samolot w samym środku wielkiej niebieskiej otchłani. Na szczęście udało się i wylądowaliśmy na pasie startowym. Potem sprawnie odebraliśmy nasz bagaż i udaliśmy się pociągiem do wypożyczalni samochodów. Okazało się, że do stoiska Hertza są bardzo duże kolejki. Czekając obserwowaliśmy te kolejkę, raz rosła, raz malała. Po około 1,5 godziny dotarli do nas Kamila i Artur, którzy właśnie przylecieli z Polski aby wspólnie w czwórkę wyruszyć na podbój Ameryki. Na szczęście kolejka już się skróciła więc szybko załatwiliśmy auto – Chevrolet Cruze i do hotelu. A tam pogaduchy, omówienie planów na jutro i spanie.