Lot do Frankfurtu minął bardzo szybko, po pierwsze to krótki dystans, a po drugie cześć lotu upłynęła nam na pogaduszkach ze stewardesami wymieniając doświadczenia z podróży po Azji, czy innych egzotycznych krajach. Dodatkową korzyścią tej znajomości było to, że mogliśmy liczyć na dodatkowe napoje czy przekąski. Aż szkoda, że dziewczyny nie leciały z nami dalej. Leciało za to z nami małżeństwo z pociesznymi półrocznymi bliźniakami. Zgadaliśmy się i okazało się, że razem będziemy lecieć też do Toronto. W drodze do Frankfurtu dzieciaki były bardzo grzeczne, ale rodzice ostrzegali, że w późniejszym locie może być różnie. We Frankfurcie byliśmy o czasie, a kołując po lotnisku mogliśmy podziwiać ogrom Airbusa A380. Na lotnisku czekał nas check-in więc krążyliśmy trochę szukając stanowiska Air Canada. Jak je już znaleźliśmy to okazało się, że jest zamknięte, a check-in musimy zrobić bezpośrednio przy naszym gate. Niepotrzebnie zatem zwiedzaliśmy terminal. Przy gate z kolei okazało się, że wstępnie nie mogą nam zarezerwować miejsc, bo samolot jest pełny i nie wiadomo czy miejsca będą miejsca i że będą nas wywoływać po nazwisku. Stresu wielkiego nie było bo w podobnej sytuacji było jeszcze kilka innych osób. Po chwili nas wywołali i wszystko było już ok. Już po kilkunastu minutach siedzieliśmy w samolocie i po odczekaniu swojego w kolejce do pasa startowego wzbiliśmy w powietrze by lecieć za ocean.