Najpierw idąc w stronę centrum odwiedziłyśmy cmentarz w Puerto Natales i pooglądaliśmy jak wyglądają nagrobki w Chile. Kierując się skaje w stronę centrum weszliśmy do restauracji La Picada De Carlitos, która zainteresowała nas tym, że była pełna ludzi (w tym lokalsów) co zawsze jest dobrą wróżbą. Zamówiliśmy po kanapce z wołowiną i był to bardzo dobry wybór. W tak zwanym międzyczasie Janek i Grzegorz ogarnęli oddanie samochodu. Podobnie jak przy wydaniu auta koleś, który pracował w wypożyczalni nie ogarniał tematu i co chwila musiał dzwonić do centrali. Inny temat, który ogarniał Grzegorz to wizyta u szewca, która była niezbędna ponieważ po Cerro Dorotea podeszwa odkleiła się od reszty buta. Usługa okazała się wręcz ekspresowa, buty oddane o 15, odbiór o 17, ale największy hit to buty zastępcze, które Greg dostał na czas wykonania naprawy. Buty co prawda o 3 rozmiary większe, ale zawsze coś. To dopiero super podejście do klienta. Najedzeni kontynuowaliśmy spacer po mieście odwiedzając sklepy z pamiątkami oraz lokalne supermarkety. Jako ciekawostkę mogę dodać, że kupując piwo w supermarkecie kobieta za kasą prosiła mnie o dokument potwierdzający czy skończyłem 18 lat. Można się tu dowartościować. Wyjście na miasto zajęło nam prawie 3 godziny i prawie 5 km. Podczas naszych zakupów Grzegorz odebrał naprawione buty i również wrócił do hotelu. Korzystając z pięknego słońca wypiliśmy jeszcze po małym piwku na schodach przed hotelem i jeszcze przed 19 rozeszliśmy się po pokojach. Jutro z uwagi na plany turystyczne pobudka będzie po 5 więc warto odpowiednio wcześnie położyć się spać.