Po tym, jak nic nie wyszło z wycieczki na Isla Magdalena, nie zastanawialiśmy się długo i uznaliśmy, że skoro mamy już auto, to pojedziemy zobaczyć latarnię Faro San Isidro. O 14:30 wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na południe, wzdłuż wybrzeża. Przed nami było ponad 70 km drogi aż do jej absolutnego końca. Można powiedzieć, że jechaliśmy na koniec świata – koniec Ameryki Południowej.Około 20 km przed celem skończył się asfalt i dalej zaczęły się szutry. Momentami droga biegła po plaży, co czyniło ją jeszcze bardziej wyjątkową. Podejrzewamy, że właśnie tę trasę testowano w jednym z odcinków Top Gear. Po ponad godzinie jazdy dotarliśmy na miejsce i zostawiliśmy auto na parkingu. Dalej drogi już nie było – jedynie znaki informujące o końcu trasy i końcu kontynentu. Ruszyliśmy więc na trekking w stronę latarni. Początkowo szlak prowadził kilkaset metrów przez las, by następnie zmienić się w ścieżkę biegnącą po kamienistej plaży. Po niecałej półtorej godziny, pokonując około 5,8 km, dotarliśmy do latarni. Przez większość czasu świeciło słońce, ale momentami padał delikatny deszcz, po którym znów wychodziło słońce, a na niebie pojawiała się piękna tęcza. Z daleka na cyplu widzieliśmy już latarnię.Ścieżka najpierw opuściła plażę i biegła ponownie przez las a na końcu wspięła się na niewielkie wzgórze, gdzie stala najbardziej na południe wysunięta latarnia morska na kontynencie amerykańskim. Mimo lekkiego deszczu widoki zapierały dech w piersiach, a gdy znów wyszło słońce, krajobraz dopełniła tęcza, która wyglądała tak, jakby wyłaniała się prosto z morza tuż za naszymi plecami. Posiedzieliśmy chwilę na trawie, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną. Łącznie trekking wyniósł 11,7 km i zajął nam około 3 godzin. Powrót do hotelu trwał ponad godzinę i kilka minut po 20 zakończyliśmy naszą wyprawę.