Tego dnia wstałem dokładnie 9:00, bardzo dobrze mi się spało i nie ubrudziłem się jak inni wstawali w naszym kontenerze. Ponieważ o 9:00 zaczynało się śniadanie to musiałem ekspresem się ogarnąć. Po śniadaniu Kuba zorganizował spotkanie w temacie wyprawy na Svena. Kuba dołączył do ekipy w czwartek (dwa dni temu), a przyjechał tu by na lodowcu Sven realizować projekt. W ramach projektu do zamontowania była instalacja pomiarowa na lodowcu. Zostaliśmy poproszeni o pomoc w dostarczeniu elementów instalacji na lodowiec i tego właśnie dotyczyło to spotkanie. Prawie każdy dostał coś do wrzucenia do plecaka lub aluminiowe rury do niesienia w rękach. Wstępnie podzieliliśmy się na 3 grupy - idącą pod morenę, pod lodowiec, na lodowiec. Zależnie od kondycji i możliwości wędrowników każdy deklarował się dokąd planuje dotrzeć. Wyruszyliśmy kilka minut po 11 idąc w głąb zatoki. Po drodze przekraczaliśmy rzekę wypływającą z lodowca Elza, a kawałek dalej rzekę wypływającą z lodowca Ferdynand. W tym drugim przypadku konieczne było skorzystanie z woderów. Było to kolejne nowe doświadczenie dla większości ekipy. Poszło nam całkiem sprawnie i po chwili ruszyliśmy dalej. Na moment zatrzymaliśmy się przy skamieniałym szkielecie wieloryba, którego wiek jest datowany na około 10 tysięcy lat. Chwilę później dotarliśmy pod morenę, ale nikt nie zdecydował się tutaj zakończyć wędrówki i całą grupą rozpoczęliśmy wspinaczkę po morenie w kierunku czoła lodowca. Około 14 byliśmy na miejscu i Kuba z pomocą tragarzy zaczął montować stację meteo. Pierwotny plan zakładał montaż w 1 godzinę, ale pojawiły się obiektywne trudności i finalnie całość zajęła prawie 2 h. Kilka minut po godzinie 16 grupa w składzie 8 osobowym (6 turystów, Grzegorz i Kuba) ruszyła dalej na lodowiec Sven. Założyliśmy raczki i ruszyliśmy w górę lodowca. Chodzenie w raczkach po lodzie okazało się kolejnym bardzo ciekawym doświadczeniem. Nasz przewodnik Grzegorz nie planował wejścia na lodowiec więc nie zabrał raczków. Mimo to poruszał się po lodzie bardzo sprawnie i pewnie. Byliśmy pełni podziwu. Podejście zajęło nam 45 minut, a po drodze przyszło nam jeszcze pokonać 3 strumienie spływającej z lodowca wody. Kąpiel w takim strumieniu, w rynnie lodowej nie skończyłaby się najlepiej, najprawdopodobniej do dole lodowca lub pod lodowcem. Na górze lodowca pierwszy raz mogliśmy poczuć klimat arktyczny. Był wiatr i szybko zrobiło się zimno. Mimo to z przyjemnością pomogliśmy zamontować instalacje do pomiaru roztapiania się lodowca. Rocznie wg dotychczasowych badań UAM ubywa ok 2m wysokości lodowca. Montaż polegający na wywierceniu dwóch 4-metrowych otworów w lodowcu zajął łącznie 53 minuty. Zestaw pod postacią odpowiedniej mocy wkrętarki plus dedykowane wiertło momentalnie pozwolił wywiercić niezbędne otwory. Około 18 rozpoczęliśmy drogę powrotną zatrzymując się na moment na czole lodowca by wywiercić kolejny otwór do pomiarów, tym razem z użyciem bambusowej tyczki. Dalsza część trasy powrotnej minęła bez przygód, ale była bardzo męcząca. Po około 3h marszu od szczytu lodowca, dokładnie o 21:07 dotarliśmy do bazy. Razem wyszło 10h podczas, których pokonaliśmy 19,4 km. Mimo relatywnie płaskiej trasy zrobiliśmy całkiem sporo przewyższenia bo wyszło łącznie 570 m, tylko 250 m mniej niż podczas wspinaczki na mumię. Wszyscy wrócili mega zmęczeni i cieszyli się, że to już ostatni dzień pieszych wycieczek i jutro nie będzie kolejnych. Najlepszym wędrownikiem z całego wyjazdu został Mikołaj, który pokonał wszystkie trasy w najdłuższej wersji. Wieczorem na stacji zjedliśmy kolację przygotowaną przez Justynę (pasta z sosem pomidorowym i owoce z galaretką na deser). Był też drink okolicznościowy - polarna wersja Wściekłego Psa czyli Wściekły Mors. Jak zjedliśmy kolację to cała okolica spowiła się w mgle i zaczęło padać. Czyli wróciliśmy z trasy w ostatnim momencie. Siedząc wieczorem w kuchni było jeszcze świętowanie 40-lat badań polarnych UAM na Spitsbergenie. W związku z tym było ciasto ze świeczkami oraz alkohol (Kraken) dla wszystkich ufundowany przez naszego przewodnika Grzegorza, a na uczelni dziekana WNGiG. Po rozlaniu rumu pojawiła się jeszcze butelka whisky. Efektem takiego świętowania było wyciągnięcie gitary oraz śpiewanie piosenek do późnych godzin nocnych. Przed 2 imprezowanie się zakończyło i wszyscy udali się na spoczynek.