Na 13:30 pojechaliśmy do Ann van Dyk Cheetah Centre. Bilety w cenie 300 RND od osoby kupiliśmy już wcześniej w drodze na Hartbeespoort Dam. To po to by mieć pewność, że będą miejsca i nie ominie nas ta atrakcja. Na miejsce dotarliśmy kilkanaście minut przed czasem. Dzięki temu była możliwość wypicia na spokojnie herbaty czy kawy. Spotkaliśmy się tam z Tracy, z którą już dnia poprzedniego umówiliśmy się na tę atrakcję. Nasz pokaz zaczął się o 13:30 od krótkiego filmu o gepardach, działalności oraz historii centrum. Zajmuje się ono głównie opieką nad gepardami, odchowywaniem młodych opuszczonych z rożnych powodów kociąt oraz ich wprowadzaniem do dalszego życia na wolności. Centrum ma w tym obszarze bardzo dobre wyniki. Podczas swojej działalności reintrodukowali około 100 gepardów do rożnych parków w RPA i nie tylko. Po tym wstępie było bezpośrednie spotkanie z gepardem. Każdy miał okazję pogłaskania 5 letniego geparda o imieniu Yeats. Gepard był bardzo spokojny, a dla bezpieczeństwa był pilnowany przez 2 pracowników. Jeden cały czas odwracał uwagę zwierzęcia podsuwając mu kawałki mięsa, a drugi cały czas trzymał uprząż, w którą zapięty był kot by w razie czego szybko odciągnąć zwierzaka od ludzi. W takich warunkach każdy po kolei podchodził pogłaskać kota przez kilkanaście sekund, do tego było pamiątkowe zdjęcie i całą grupą ruszyliśmy oglądać zamknięte za płotem gepardy. Jako pierwszy jako był prezentowany gepard królewski (King Cheetah) czyli gepard o innym umaszczeniu, o znacznie większych plamkach (a nawet paskach) niż zazwyczaj. To nie był jakiś podgatunek, genetyczne to to samo zwierze. Po prostu tak się czasami zdarza w naturze. Taki gepard nie ma łatwo na wolności gdyż z powodu umaszczenia trudniej mu się skutecznie ukryć na sawannie i trudniej mu polować. Po tych atrakcjach wsiedliśmy na specjalnie przygotowane samochody i rozpoczęliśmy objazd po terenie centrum. Najpierw zatrzymywaliśmy się przy klatkach gdzie podziwialiśmy takie zwierzaki jak: ratel (ang. Honey Badger), serwal (ang. Cerval), karakal (ang. Caracal) czy sęp przylądkowy (ang. Cape griffon vulture). Nie bardzo nam się ta cześć zwiedzania podobała bo oglądanie zwierzaków w klatce to nie to czego szukaliśmy w Afryce. Wracając do sępa to dowiedzieliśmy się, że w centrum znajdują się tylko osobniki, które nie przeżyłyby na wolności z uwagi na to, że nie mogą latać gdyż albo mają tylko jedno skrzydło, albo zostały podtrute przez farmerów. Gdy sęp jest w pełni zdrowy to lata nawet na wysokości 800 mnpm, skąd doskonale widzi co dzieje się na ziemi, a zasięg lotu ma ponad 1200 km. Po odwiedzeniu klatek wjechaliśmy na teren znacznie większych wybiegów dla likaonów (ang. Wild dog) oraz gepardów (ang. Cheetah). Na każdym wybiegu zwierzęta były karmione i dzięki temu mogliśmy je podziwiać podczas posiłku. Bardzo nas zaskoczyły dźwięki jakie wydawały z siebie likaony (można sprawdzić na filmiku). Z ciekawostek dotyczących gepardów dowiedzieliśmy się, że ma doskonały wzrok i widzi na 5 km. Ma od 1600 do 2000 plamek. Jest najszybszym zwierzęciem lądowym świata, ale z maksymalną prędkością nawet się nie zbliża do najszybszego zwierzęcia, którym jest sokół wędrowny rozwijający w locie nurkowym prędkości do 350 km/h. Gepard potrafi przyspieszyć w czasie ok. 3 sekund od 0 do 100 km/h. Zarejestrowany rekordowy bieg na 100 m gepard pokonał w czasie 5,95 sekund (dla porównania rekord świata Usaina Bolta to 9,58 s na 100 m). Gepardy biegają z maksymalną prędkością na odcinkach nie dłuższych niż 500 metrów. Gepard zazwyczaj poluje przy prędkości 48-56 km/h, rzadko rozwija prędkości maksymalne. W najszybszym biegu długość pojedynczego skoku geparda wynosi 8-9 metrów. Gepardy w odróżnieniu od pozostałych kotów nie mają chowanych pazurów. Przypominają one kolce w butach sprinterskich, pełnią podobną funkcję - zapewniają przyczepność podczas szybkiego biegu. Gepard ma bardzo długi w stosunku do długości ciała ogon. Pozwala mu on utrzymać równowagę podczas szybkiego biegu. Zwiedzanie trwało 3 godziny, zakończyło się 16:30, a centrum opuszczaliśmy w rozpoczynającej się właśnie ulewie. Do Tracy dotarliśmy ok 18 gdy było jeszcze jasno. To pozwoliło nam obejrzeć jeszcze żółwie lamparcie hodowane przez Tracy w ogródku. Ma ich łącznie całkiem spore stado: 3 dorosłe i 9 młodych - 1.5 letnich, takich 5 centymetrowych. Na kolację zamówiliśmy Bunny chow czyli bardzo popularne w RPA, a szczególnie w Durbanie danie pochodzenia indyjskiego. To połówka chleba (niestety tostowego) nadziewana pysznie doprawionym curry. Mieliśmy też okazję spróbować Biltong czyli suszone kawałki wołowiny. To było bardzo miłe zakończenie tego dnia.