Chwilę po 9 wspólnie z Iną z Niemiec, Kevinem z Toronto, Janą z Rumunii, Ofirem z Izraela wsiedliśmy do umówionej taksówki i za cenę 20 CUC za cały dzień pojechaliśmy w stronę rzeki Yumuri. Jako taksówkę wybraliśmy Jeepa gdyż to pozwalało nam zabrać się w 6 osób jednym samochodem. Nieźle nas wytrzęsło na nierównych kubańskich drogach, a kawałek mieliśmy całkiem spory do pokonania bo było tego ponad 25 km. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę na plaży Manglito oraz w bardzo przyjemnym punkcie widokowym. Po prawie półtora godzinnej jeździe dotarliśmy do celu gdzie zaraz dopadli nas lokalni przewodnicy oferując 3 godzinne oprowadzanie po szlaku w cenie 10 CUC od osoby. Rozpoczęło się targowanie, w którym brylowali Kevin i Ofir. Ostatnia propozycja ze strony lokalsów to było 20 CUC za wszystkich. Ofir uznał, że to i tak bardzo dużo za 3 godziny gdy średnie miesięczne zarobki wynoszą 25 CUC. Zrezygnowaliśmy z przewodnika i wzięliśmy tylko łódkę w cenie 2 CUC od osoby. Z kupnem tych biletów też była ciekawa historia. By wyliczyć kwotę jaką powinno zapłacić 6-ciu turystów potrzebny był kalkulator, przy czym kwota była obliczana wg zasady 2+2+2+.... Dla pewności obliczenia zostały powtórzone dwukrotnie. Kiedy już mieliśmy bilety w dłoniach i wsiadaliśmy do łodzi lokalsi oferowali usługę przewodnika za 1 CUC od osoby, poszliśmy jednak sami. Najpierw łódką popłynęliśmy od ujścia w górę rzeki jakieś 400 metrów do wyspy na środku rzeki. Troszkę byliśmy zawiedzeni, że to już koniec pływania, ale poprosiliśmy naszego wioślarza by popłynął dalej. Wysadził nas na tej samej wyspie, ale jakieś 200 metrów dalej. Stąd już samodzielnie wyruszyliśmy szlakiem przed siebie, niestety szlak skończył się na końcu wyspy po pokonaniu około 500m. Nie pozostało nic innego jak przekroczyć rzekę. Brodziliśmy w wodzie po kolana, ale każdy dał radę. Po wyjściu z wody ruszyliśmy ścieżką przez kubańską dżunglę. Po drodze mijaliśmy wiele ciekawych roślin i zwierząt. Widzieliśmy ogromne gąsienice, kolorowe ślimaki czy malutkie zielone ptaszki. Po dwóch godzinach spacerowania po dżungli, pogryzieni troszkę przez owady wróciliśmy na wyspę gdzie spotkaliśmy bardzo miłego kubańskiego przewodnika (Oscar), który mimo, że oprowadzał 3 Australijski sporo odpowiedział o produkcji czekolady również nam. Polecił też nam postój w drodze powrotnej u Lady of the Chocolade. Zbliżała się 14 więc ruszyliśmy dalej by na czas wrócić łódką do miejsca skąd wyruszyliśmy. Jak tylko dobiliśmy łódką do brzegu to pojawiła się nasza taksówka i pojechaliśmy dalej. Po drodze zatrzymaliśmy się na plaży z czarnym piaskiem z zamiarem popływania w oceanie. Fale były jednak bardzo duże i uznaliśmy, że będzie to zbyt ryzykowne. Wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy trochę dalej by zatrzymać się na Playa Barigua. Tutaj było więcej ludzi i fale wydawały się bezpieczniejsze. Wskoczyliśmy do wody jednak nie zdecydowaliśmy się na dłuższe pływanie z uwagi na niebezpieczną rafę czającą się tuż pod powierzchnią wody. Staliśmy już i suszyliśmy się na plaży, ale Jana i Ina poszły jeszcze popływać. Dziewczyny odpłynęły dosyć daleko od brzegu, ale wyglądało to na spokojne, pełne relaksu pływanie. Nagle na plaży pojawiło się kilku Kubańczyków, którzy widząc dziewczyny i to co się dzieje wskoczyli do wody z pomocą. Okazało się, że to nie był relaks tylko dziewczyny znosił prąd i mimo, że płynęły do brzegu coraz bardziej się od niego oddalały. Wystraszone i zmęczone zostały odholowane do brzegu. Trochę czasu minęło zanim doszły do siebie. Tę kąpiel z pewnością zapamiętają na bardzo długo. Na koniec wybraliśmy się jeszcze poszukać Kubańczyków, którym dziewczyny gorąco podziękowały za ratunek i ruszyliśmy dalej. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w domu Solji czyli znanej z opowieści Lady of the Chocolade. Solja pokazała nam drzewo i owoce kakaowca oraz cały proces wytwarzania czekolady. Każdy dostał do spróbowania kawałek czekolady i musimy przyznać, że smak tej w 100% naturalnej czekolady to po prostu bajka. Nie wahaliśmy się ani chwili i kupiliśmy 3 batoniki czekolady oraz jeden blok kakao. Za całość zapłaciliśmy 2 CUC. Po tej słodkiej wizycie wróciliśmy już do Baracoa. Taksówkarz wysadził nas w centrum tuż przed 17, zapłaciliśmy mu 21 CUC za cały dzień podróżowania i poszliśmy załatwiać bilety na autobus. Niestety znowu nie udało się nic załatwić więc po zjedzeniu pizzy wróciliśmy na naszą casa.