Otwarte okno dawało nam chłodne powietrze, ale niestety w pakiecie dostaliśmy wszystkie odgłosy kubańskiej nocy. Lokalne świnie nic sobie nie robiły z tego, że obok ktoś próbuje spać i o 3 w nocy kwiczały jakby je ktoś na rzeź prowadził. Do świń szybko przyłączyły się koguty, którym chyba ktoś poprzestawiał zegarki. Po takich nocnych wrażeniach wstaliśmy o godzinie 6, szybko spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie w naszej casa (5 CUC za 2 osoby) i taksówką za 3 CUC pojechaliśmy na dworzec Viazul. Kilka minut po 8 z drobnym opóźnieniem wyruszyliśmy piękną widokową trasą w kierunku Baracoa. Po drodze mieliśmy, krótki postój w słynnym Guantanamo, gdzie od ponad stu lat na mocy wzajemnej umowy USA mają swoją bazę wojskową na terytorium Kuby. Podróż najpierw wzdłuż wybrzeża, a następnie wijącymi się drogami przez góry była bardzo ciekawa pod względem widokowym. Krajobrazy za oknem zapierały dech w piersiach, momentami bywało naprawdę niebezpiecznie. Z pewnością nie było tak jak w Andach, ale zapewne nikt z pasażerów nie chciałby wylądować na dnie przepaści. Dzięki takim wrażeniom bardzo szybko nam minęło prawie 5 godzin. Tuż po 13 dojechaliśmy na miejsce gdzie już na nas czekały dwie dziewczyny i zapraszały na swoją case. Oczywiście znowu nie była to ta casa, do której mieliśmy adres, ale właściciele byli bardzo sympatyczni więc nawet to, że casa była kawałek od centrum nam nie przeszkadzało. Okazało się, że Niemka, która mieszkała w tej samej casa w Santiago również wylądowała pod tym samym adresem co my w Baracoa. Najwidoczniej nasi gospodarze z Santiago maczali w tym palce. Proponowana cena za case była 17 CUC, za śniadanie 2 CUC/osobę, obiad 4 CUC/osobę. My zdecydowaliśmy się na pełen pakiet i utargowaliśmy go do ceny 27 CUC.