Po powrocie do Santiago by trochę odpocząć od niemiłosiernych upałów zrobiliśmy sobie mała popołudniową sjestę, która nieoczekiwanie nam się wydłużyła z uwagi na tropikalną burzę z piorunami, która nagle nadciągnęła nad Santiago. Ulewa była taka, jakby ktoś z nieba lał wodę wiadrami. Lało tak prawie godzinę, aż do zachodu słońca, a potem znowu mogliśmy wyjść w miasto. Całe szczęście bo już byliśmy głodni. Ponieważ mieszkaliśmy w samym centrum to zaraz po wyjściu na ulicę widzieliśmy rozkładające się ponownie po burzy stoiska z lokalnym jedzeniem. Tym razem skusiliśmy się na małe lokalne pizze z serem w cenie 5 peso (0.65zł) za sztukę. Marcinowi bardzo smakowały, jednak Karolina stwierdziła, że bułki były lepsze. Po burzy wieczór był bardzo przyjemny bo temperatura spadła do 20 stopni. Robiąc ostatnie zakupy wróciliśmy na naszą kwaterę, zostawiliśmy otwarte okno by chłodne powietrze wpadało do naszego pokoju i padnięci poszliśmy spać.