Po szybkiej kąpieli wyruszyliśmy na dalszy ciąg zwiedzania tym razem w kierunku sanktuarium Virgen de la Caridad del Cobre. By tam się dostać za 20 CUC wzięliśmy taxi. Sama bazylika otoczona zewsząd szczytami gór pasma Sierra Maestra (to tutaj ukrywały się rewolucyjne oddziały Fidela czy Che Gevarry) okazała się bardzo ciekawa, ale jeszcze ciekawsza była jazda 30 letnią Ladą. Samochód miał problem o odpaleniem silnika, co chwilę gasł, nie wchodziły biegi, miał problem ze sprzęgłem przez co ruszenie było wyczynem, nie działał klakson, otwieranie okien nie działało, nie miał lusterek, tapicerka dawno poodpadała. Łatwiej by było wymienić co działało. Blisko pięćdziesięciokilometrowa podróż w obie strony dostarczyła niesamowitych wrażeń, a nasz kierowca i przewodnik co chwilę podkreślali jak to niezawodna jest radziecka technika, że obecne auta już po 10-15 latach nadają się na złom. Tylko amerykańskie auta z lat 50-tych są wytrzymalsze. Ta podróż to było coś. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że taki full wypas odrestaurowany Chevrolet kosztuje na Kubie 20-25 tys CUC (1 CUC to około 1 $). Szkoda tylko, że nie można takiego auta wywieźć z Kuby. Inna usłyszana ciekawostka dotyczyła krów, za zabicie krowy na Kubie można iść do więzienia nawet na 25 lat. Nie chodzi jednak o względy religijne, ale znacznie bardziej praktyczne. Krowa daje mleko, a to jest bardzo potrzebne małym dzieciom i osobom w podeszłym wieku. To po prostu element polityki prorodzinnej.