Niedziela zaczęła się deszczowo. Wszystko wskazywało na to, że zamiast odwiedzania kolejnych atrakcji będziemy wsiadać do samochodu by powoli wracać do Poznania. Po przejechaniu 60km pogoda nie ulegała poprawie. Serengeti Park (park safari), który chcieliśmy odwiedzić był oddalony o 3 km od zjazdu z autostrady i tylko dlatego mimo padającego deszczu dotarliśmy pod bramy wjazdowe dp parku. Okazało się, że mimo kiepskiej pogody chętnych na podziwianie zwierząt było całkiem sporo. Ulegliśmy owczemu pędowi i mimo kropiącego już po chwili kupowaliśmy bilety wstępu (27 euro od osoby, kierowca ze specjalnym kupnem wejście gratis). Nie żałujemy ani troszkę, że się zdecydowaliśmy szczególnie, że deszcz powoli zaczął ustępować. Samochodem (w całkiem sporym tłoku) jechaliśmy od zagrody do zagrody mijając po drodze antylopy, żyrafy, kozice, daniele, lamy, tygrysy, lwy, małpy, kangury czy strusie. Jedne zwierzęta z oddali, a inne spacerujące tak blisko, że musieliśmy je omijać samochodem. To wszystko robiło wrażenie, ale najlepsze czekało na nas w ostatniej zagrodzie. To tutaj czekały na nas wielbłądy czy zebry, które bez żadnych ceregieli zagladały przez okna do środka samochodów w nadziei, że dostaną jakieś przekąski. Zebra liżąca nam boczną szybę przebiła wszystko to co nas do tej pory spotkało w parku. To nie był jeszcze koniec atrakcji. Przechadzające się 2-3 metry od okien samochodu ogromne nosorożce robiły na nas wielkie wrażenie. Po blisko 3 godzinach spędzonych wsród zwierzaków zostawiliśmy samochód na parkingu i udaliśmy zwiedzać inne atrakcje tego parku rozrywki. Niestety deszczowa pogoda wróciła i darowaliśmy sobie dalsze zwiedzanie. Nie byliśmy jakoś strasznie rozczarowani tym daktem gdyż po wizycie w HeideParku tutejsze rollercoastery nie robiły już takiego wrażenia. Ruszyliśmy więc w stronę Poznania.