Dzisiaj po dwóch dniach odpoczynku znów przyszedł czas na wczesną pobudkę. Po szybkim śniadaniu i zapakowaniu bagaży do naszego Sonica o godzinie 7.15 ruszyliśmy w drogę. Trasa wiodła autostradą nr 95, która momentami miała siedem pasów ruchu. Naszym polskim drogom jeszcze trochę brakuje. Jako pierwszą odwiedziliśmy miejscowość o wdzięcznej nazwie Fort Lauderdale, która ku zaskoczeniu Marcina okazała się bardzo sympatycznym i przyjemnym miejscem. Dla tych, którzy nie znają Marcina wyjaśnię ,iż jego sceptycyzm wynikał z braku dostatecznych informacji na temat atrakcji oferowanych przez tą miejscowość. Z każdą chwilą i każdym kolejnym krokiem odkrywaliśmy uroki tego miejsca. Kierując się w stronę oceanu dotarliśmy do mariny z ogromną ilością zacumowanych jachtów, które z pewnością są własnością lokalnych bogaczy. Ponieważ z żadnym z nich nie udało nam się zaznajomić ruszyliśmy w stronę plaży, która okazała się bardzo ładną i godną polecenia. Mimo, iż przegrywa ona w rywalizacji z plażą w Clearwater to ciągnąca się wzdłóż niej promenada jak dotąd nie ma sobie równych. Szczególnie byliśmy zaskoczeni ilością osób nią biegających. Biegają tu wszyscy, i młodsi. i starsi. Aż nam było żal, że nasze worki od WF-u zostały w Polsce. Po wykonaniu kilku fotek na plaży udaliśmy się w dalszą podróż na południe. Opuszczając Fort Lauderdale podziwialiśmy jeszcze zacumowane w porcie olbrzymie statki wycieczkowe, które wywarły na nas ogromne wrażenie. Musicie przyznać, że kilkunastopiętrowy pływających hotel musi budzić podziw.