Po jednodniowym lenistwie znowu wróciliśmy do aktywnego zwiedzania. Tym razem było to zwiedzanie sentymentalne, szczególnie dla Karoliny gdyż odwiedzaliśmy miejsca, w których Karolina spędziła sporo czasu podczas swoich ostatnich pobytów w USA. Po obfitym jak zawsze w stanach śniadaniu wyruszyliśmy cioci samochodem na północ stanu Vermont. Naszym pierwszym celem podróży było Roxbury czyli camp, w którym Karolina pracowała za czasów studenckich jako opiekun kolonijny młodych uczestników. Zbliżając się do celu co chwilę trafialiśmy na ślady po sierpniowej największej od ponad stu lat powodzi jaka nawiedziła stan Vermont. W pewnym momencie okazało się, że droga, którą chcieliśmy jechać była zamknięta. Tę przeszkodę udało nam się objechać drogami niższej kategorii i jechaliśmy dalej. Kilkadziesiąt mil dalej sytuacja się powtórzyła, ale tym razem nie udało się tak łatwo tej przeszkody pokonać. W związku z tym zmieniliśmy trochę plany i pojechaliśmy najpierw do miejscowości Waterbury do fabryki pysznych lodów Ben&Jerry’s. Zwiedziliśmy linie produkcyjną, a na koniec była oczywiście degustacja i tak nam lody zasmakowały, że jeszcze w fabrycznej lodziarni skusiliśmy się na 3 kulki lodów. Znowu się okazało, że amerykańskie kulki są większych rozmiarów niż kulki europejskie więc praktycznie do końca dnia jedzenie mieliśmy z głowy. Z Waterbury pojechaliśmy do Montpelier czyli stolicy stanu Vermont. Pokrążyliśmy trochę po uliczkach miasta, które Karolina odwiedzała w trakcie czasu wolnego od pracy na campie. Stąd pojechaliśmy do kolejnego miasteczka czyli do Northfield gdzie Karolina szukała swoich starych ścieżek. Oglądaliśmy bank, w którym kilka lat temu Karolina chodziła realizować czek z wypłatą, oglądaliśmy kościół do którego uczęszczała Karolina, podobnie było z pocztą czy biblioteką. Karolina pokazywała budynek, w którym kiedyś wypożyczała kasety wideo z najnowszymi przebojami kinowymi. Budynek był, ale niestety po wypożyczalni nie było już ani śladu. Zapewne odeszła w zapomnienie podobnie jak to było z kasetami wideo. Z Northfield było już bardzo blisko do Roxbury i po kilkunastu minutach jazdy pojawiliśmy się na campie. Był on o tej porze roku opuszczony i pusty. Nikt nam nie przeszkadzał w spacerowaniu pomiędzy budynkami i zaglądania do ich wnętrza. Karolina opowiadała o wszystkich budynkach, do czego służyły, mówiła co się zmieniło przez te 7 lat, które minęły oraz pokazywała domki, a nawet pomieszczenia w których spała. Po wizycie w campie przyszła pora na powrót do domu. Mimo, że staraliśmy się już uniknąć zamkniętych dróg to znowu trafiliśmy na fragment, który zamknięty i znowu musieliśmy nadłożyć sporo kilometrów i czasu. Godzinę później niż planowaliśmy dotarliśmy do domu, gdzie czekała pyszna kolacja przygotowana przez ciocię, a potem trochę pogaduszek i spać.