Dziś pobudka była z budzikiem tuż po 8 z uwagi na dyżur w kuchni, który miałem razem z Jankiem. Wszyscy zjedli śniadanie, po którym musieliśmy posprzątać i zaczęło się planowanie dnia. Dziś znowu była doskonała pogoda: słońce, brak chmur i ciepło - około 15 stopni. Tym razem jednak z uwagi na trudy wczorajszej trasy planem było podejście do lodowca Nordenskjold (Nordenskjoldbren). To największy lodowiec w okolicy, schodzący do morza więc trasa była w 90% po plaży. Tym razem na wyjście w teren zdecydowała się cała grupa. O 10:45 pierwsza ekipa wyruszyła pontonem na drugi brzeg. Ja tym razem jako dyżurny byłem w składzie trzeciej ekipy. Na drugiej stronie wszyscy byliśmy ok 12 i o 12:10 ruszyliśmy na wędrówkę. Na naszej trasie były tym razem 2 trudniejsze punkty czyli naprawdę strome zejście na plażę, oraz pokonanie jednej z rzek uchodzących do zatoki. Na pokonanie rzeki nieśliśmy w plecakach wodery. Na stromym zejściu na plażę pojawiły się pierwsze problemy. Stromizna robiła wrażenie i nie było w tym nic dziwnego, że pojawiał się paraliżujący lęk. Na szczęście z asystą Grzegorza wszystkim udało się dotrzeć bez strat do plaży. Po 4.5 km marszu z licznymi postojami około godziny 15 dotarliśmy do rzeki. Nie było jednak ducha w narodzie i mimo naszych zapytań o ruszenie dalej w stronę lodowca rzeki nie przekroczyliśmy. Zabrakło chęci grupy oraz osób z bronią, które by mogły pójść dalej z nami. Zrobiliśmy jedynie podział na grupę szybką i mniej szybszą. Droga powrotna w ramach grupy szybkiej zajęła nam 1.5 h. Mimo odpływu nie udało nam się do końca dotrzeć po plaży. W związku z tym ponownie musieliśmy pokonać strome zbocze - tym razem pod górę. Grupa mniej szybka nie zdecydowała się na wspinanie i plan był taki, że Krzysztof podpłynie po nich pontonem. My ruszyliśmy w górę i po wspięciu się mieliśmy już łatwą drogę do pontonu. Po drodze przeżyliśmy kolejny atak wydrzyków. O 16:30 byliśmy przy pontonie. Łącznie wyszło nam niecałe 4.5 h trekkingu i równe 9 km. By wrócić do bazy szybko ubraliśmy się w kombinezony i popłynęliśmy. Nasza podróż pontonem upłynęła bez przygód, czego nie mogą powiedzieć inne ekipy bo ktoś utopił w wodzie kombinezon wypornościowy. Na szczęście udało się go wyłowić, ale nikt nie chciał zdradzić co dokładnie się wydarzyło. Wieczorem z Jankiem zrobiliśmy kolację (gulasz z kaszą), a potem przy winku i whisky mieliśmy bardzo ciekawe rozmowy o kolonoskopii i innych nałogach. Asia prosiła o dopisanie: Badajmy się!!!