Kolejnym punktem na naszej trasie do Poznania był Polańczyk i zapora na Solinie. Wjeżdżając do Polańczyka na ławce przy drodze spotkaliśmy naszego znajomego Jurka z wycieczki do Lwowa. Oczywiście z nieodłącznym czteropakiem piwa pod ręką. Nie nawiązywaliśmy jednak kontaktu z obawy o to, że trudno by nam było się od niego opędzić. Po prostu pojechaliśmy na cypel pospacerować odrobinę po tej uzdrowiskowej miejscowości. Z Polańczyka udaliśmy się na, a raczej pod zaporę w Solinie. Pogoda była doskonała do zwiedzania. W większości słońce, które tylko czasami chowało się za chmurami. Zanim weszliśmy na tamę pojechaliśmy zobaczyć ją od dołu. Mijając wjazd do PGE zauważyliśmy, że organizują zwiedzanie tamy od środka. Skręciliśmy do PGE i po chwili mieliśmy już w rękach bilety (14zł/osoba), a po 15 minutach wspólnie z przewodnikiem ruszaliśmy w stronę zapory. Długość korytarzy, ogrom budowli oraz świadomość ogromnych ilości wody pod drugiej stronie ściany robiła wrażenie na wszystkich. Całe zwiedzanie zajęło nam okolo godziny i niestety dla nas kiedy już z zapory wyszliśmy na świeże powietrze to przywitał nas bardzo mocny deszcz. W tej sytuacji nie było mowy o spacerze po tamie. Z żalem zrezygnowaliśmy z niego i ruszylismy dalej.