Znowu nie udało się dłużej pospać. Wszystko przez planowaną tego dnia podróż do Canton. Wyjazd miał być do południa więc skoro chcieliśmy zobaczyć okolice Mt Holly to nie było innego wyjścia jak odpowiednio wcześnie wstać. Nie było już czasu na narzekanie na mokrą pogodę. Nie padało, ale jak to w październiku o poranku było mgliście, mokro i chłodno. Po szybkim śniadaniu wsiedliśmy w samochód i objechaliśmy bliskie okolice domu. Na początek wybraliśmy się nad jezioro Star Lake, a następnie odwiedziliśmy bezpośrednie sąsiedztwo domu, w którym mieszkaliśmy w Vermont. Wygodniej było się tam wybrać samochodem niż przedzierać się przez mokry po opadach deszczu gęsty las. Mgła już trochę się poddała i mogliśmy podziwiać wspaniałe kolory jesiennego lasu rosnącego na pobliskich wzgórzach. Jak to w trakcie całego naszego pobytu w Vermont również i tutaj natknęliśmy się na ślady zniszczeń po powodzi. Naszą krótką przejażdżkę po okolicy skończyliśmy w godzinę i szybko wróciliśmy by szykować się do wyjazdu. Po dłuższej chwili byliśmy już spakowani i gotowi do podróży. Niestety kiedy już mieliśmy ruszać okazało się, że jedne drzwi zostały otwarte. Skorzystał z tego kot i ukradkiem wymknął się z domu. Zamiast jechać trzeba było urządzić pogoń za kotem. Na szczęście nie trwało to długo i po około 15 minutach wyjechaliśmy z Vermont w stronę Bostonu i Canton. Pod Bostonem byliśmy około 15. Ciocia wysadziła nas na pierwszej stacji metra i ruszyliśmy zobaczyć to czego nie zdążyliśmy zwiedzić podczas poprzedniej wizyty w Bostonie. Wysiedliśmy na stacji North Stadion i wzdłuż Charles River Basin ruszyliśmy w stronę Prudential Center. Pogoda była wyśmienita do spacerowania. Nie za ciepło, nie za zimno a do tego mocno grzejące jesienne słońce. Niestety im bliżej Prudential Center tym wiatr się robił silniejszy i mniej przyjemny. Mimo silnego wiatru w dobrych humorach dotarliśmy pod Prudential Center by cieszyć oczy wspaniałą fontanną wokół, której znajdowały się m.in. piękny kościół The Mother Chuch, The Christian Science Monitor czy wspomniane już wieżowce Prudential Center. Niestety wiatr sprawił, że tafla fontanny była wzburzona i nie było efektu, o którym marzyliśmy, czyli odbijających się w lustrze wody budynków. Po kilkunastu minutach wyruszyliśmy w drogę do South Station by zdążyć na nasz pociąg do Canton. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę w parku Boston Public Garden by w towarzystwie wszechobecnych wiewiórek przekąsić małe co nieco. Na stację dotarliśmy w terminie i już w pociągu spotkaliśmy się z kuzynką Karoliny - Asią, która wracała właśnie z pracy do domu w Canton. Cała półgodzinna droga upłynęła na pogaduszkach o wakacjach, o Las Vegas, o Magicu Johnsonie, którego Asia spotkała w Vegas i z którym ma zdjęcie itd. itd. Spotkanie na dworcu nie było przypadkowe, gdyż na 19 byliśmy już umówieni z wujostwem, Asią i Willem na wspólną kolację w restauracji w Canton. Okazało się, że to była restauracja sushi. Dla nas było to pierwsze spotkanie z japońską kuchnią i wyszło naprawdę dobrze, bo bardzo nam smakowało. Po kolacji wszyscy wrócili do domu, gdzie była okazja przy pysznym winku kontynuować nasze spotkanie. Było oglądanie zdjęć, były przeróżne opowieści, była też okazja pomacać piłkę z autografem Magica Johnsona. Tak miej więcej zakończyliśmy ten dzień.