Znowu była wczesna pobudka i po zjedzeniu dobrego śniadania oraz spakowaniu się wyruszyliśmy do Los Angeles. Autostrada miała 5-6 pasów i mimo to był korek. Na szczęście dzięki temu, że było nas w aucie 2 lub więcej osób to mogliśmy skorzystać z szybkiego diamentowego pasa. Uradowani tym faktem, nabijaliśmy się z tych co stoją w korku. Ogólnie dopadła nas głupawka i niestety skończyło się to niemiło. Jakoś tak wyszło, że delikatnie stuknęliśmy samochód jadący przed nami. Z samochodami nic się nie stało, gość na wszelki wypadek spisał dane z polisy i się pożegnaliśmy. Najbardziej zdenerwowani tą sytuacją byli kierowcy innych samochodów, którym blokowaliśmy szybki pas ruchu. Dawali nam to do zrozumienia wykrzykując co nieco w naszą stronę. Jak to się mówi: muziny are using ugly words. Po takiej przygodzie głupawka nam minęła i już spokojnie dojechaliśmy do Los Angeles. Na początku pogoda nie była taka jakiej się spodziewaliśmy po słonecznej Kalifornii. Było bardzo ciepło, ale niebo niestety pokrywały chmury. Jako pierwsze odwiedziliśmy słynne Beverly Hills. Pokręciliśmy się trochę po uliczkach pełnych wspaniałych rezydencji, a następnie udaliśmy się na pełną najdroższych sklepów ulicę Rodeo Dr. Po ekskluzywnych sklepach wybraliśmy się nad ocean do Santa Monica na plażę, szczególnie że słońce powoli zaczynało dominować na niebie. Było bardzo ciepło. Niestety nie można tego samego powiedzieć o wodzie w oceanie, która była zimna. Tak porównywalna z naszym Bałtykiem. Poza Marcinem nikt nie skusił się na to by popływać w oceanie. Za to po chwili już wszyscy razem okupując budkę ratowników poczuliśmy się przez moment jak bohaterowie Słonecznego Patrolu. Niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na długie plażowanie, bo czekały na nas kolejne atrakcje miasta aniołów. Z plaży pojechaliśmy do Hollywood, gdzie spacerując po Hollywood Blvd podziwialiśmy umieszczone w chodniku gwiazdy wielu artystów związanych z Hollywood. Pod Chinese Theatre zrobiliśmy sobie zdjęcia przy płytach, na których największe gwiazdy zostawiają odciski swoich dłoni i stóp. Tuż obok był Kodak Theatre czyli budynek, w którym co roku wręczane są statuetki Oskarów. Udało się nam przejść po schodach, którymi po czerwonym dywanie chodzą wielkie gwiazdy. By ukoronować wizytę w fabryce snów wybraliśmy się do Griffith Park na punkt widokowy skąd mieliśmy doskonały widok na słynny, umieszczony na zboczu wzgórza napis Hollywood. Na zakończenie wizyty w LA pojechaliśmy jeszcze na chwilkę pod halę Staples Center słynną z licznych koncertów czy tego, że grają tutaj LA Lakers. Było tuż przed 19 kiedy wyruszaliśmy w ponad 400 km trasę do Las Vegas.